I tak naprawdę nie wiem nic,,,

8/12/2011

Minął tydzień... więcej nawet... tyle się wydarzyło.... wszystko i nic zarazem, a w głowie mętlik do potęgi...
No i nie pojechałam w tamten weekend... czułam, że mam nie jechać i się nie pomyliłam.... Pan N. najpierw zaprosił mnie na cały weekend, a potem z uśmiechem na ustach oznajmił, że mam wybrać, albo sobotę albo niedzielę, bo on będzie miał gości.... bez komentarza.... moja furia osiągnęła chyba tego dnia apogeum....
A mówią, że to kobieta zmienia zdanie jak rękawiczki... jak widać, nie tylko my....
Suma sumarum, powiedziałam mu co sobie myślę i przestał się odzywać.... norma...

Nie minęły dwa dni, a oliwy do ognia dolał Pan "Właściwy", twierdząc, że nie przyjeżdża, bo nie ma czasu, bo jest zalatany i ma na głowie mnóstwo urzędowych spraw.... bla bla bla... ściema oczywiście... no i na końcu wywodu słyszę, że nie chce mnie zranić i cytuję "sorki".... o święci pańscy, gdyby myśli mogły zabijać....
Tego wieczoru, przysięgam miałam już dość... Już raz złamał mi serce, teraz zrobił to po raz drugi, a raczej zdeptał to co jeszcze zostało z poprzedniego razu... To już chyba naprawdę koniec... żal straszny i gdzieś tam ściska za serducho, ale co zrobić.... Pomijam fakt, że do dnia dzisiejszego cisza....

Dnia następnego nie chciało mi się wstać wogóle, z wiadomego powodu, ale cóż, praca czekać nie będzie.
Z wisielczym humorem zajęłam się papierkową robotą, w przerwie pisząc, życzenia urodzinowe do pewnego znajomego.... Po piętnastu minutach, oczom nie wierzę... Los chyba postanowił mi wynagrodzić głupotę dwóch poprzednich Panów.... zostałam zaproszona na randkę! ;)
Jeśli ktoś w pracy obserwował mnie z ukrycia, to pewnie sobie myślał, ze mi zdrowo na głowę padło... rano rozpacz, a popołudniu euforia...
Pan S. w pewny sensie, związany służbowo z moją firmą, zawsze miał opinię łamacza serc, takiego co to jak wchodził do biura to się kobietom język plątał.... haha... i masz babo placek, jesteśmy umówieni na kawę....
Wizja randki z owym panem przyprawiła mnie o szybszy puls i miłe poczucie tego, że czasem nie jest tak, źle jakbyśmy to widzieli...
I tak jak tego oczekiwałam nie zawiodłam się.... Pan S. był punktualny, zachowywał się jak dżentelmen i po uroczym spacerze, znaleźliśmy się na kawie w równie uroczym miejscu, pełnym kwiatów i świergolących przyjemnie kanarków...  Istna sielanka...

Mało co bym się chyba zakochała....ale póki co trzymam się z tymi odczuciami na dystans... minął tydzień prawie od tego czasu.... wymieniliśmy w między czasie parę uprzejmości i na tym narazie koniec.... mimo wszystko, co by dalej z tego nie miało być jestem S. wdzięczna za poprawienie skutecznie mojego nastroju....

I mimo tego, że czasem mnie jeszcze taki mały smutek dopadnie i nie wiem tak naprawdę nic, myślę, że w końcu wyjdę na prostą i wszystko się w końcu ułoży....

You Might Also Like

1 komentarze

  1. Wiadomo, urlop w górach, internetu brak... ale rzecz jasna bloga Twego czytam i to bardzo chętnie!!! :D

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń

Followers